Etno- Warmia

Etnos warmiński ukształtowany został w czasie kilkuwiekowej historii biskupiego dominium. Wprawdzie formalnie od 1466 roku ziemie Przewielebnych Panów warmińskich były częścią polskiej Korony, ale cieszyły się one dużą autonomią, pozostawały w dużym stopniu niezależnym podmiotem politycznym, jak i społecznym.

Kiedy się następnie Prusy poddały dobrowolnie Polsce [w 1466 roku], biskup warmiński zawarł podobnież co do swojej podległości oddzielną umowę, mocą której został księciem warmińskim, mającym władzę i prawo miecza nad wszystkimi stanami i urzędami w tym kraju. Odtąd zaczął prezydować w senacie Prus Królewskich, a w senacie polskim alternatą z biskupem łuckim miejsce otrzymał, co się zaś tyczy rzeczy duchownych, od samej tylko Stolicy Apostolskiej zależał.

Szlachta, mieszczanie, kmiecie i kapituła wysyłali deputowanych na zjazdy warmińskie, gdzie, pod przewodem biskupa, naradzali się o potrzebach kraju. Rządzili się zaś tamże prawem, co reszta Prus Królewskich i własnemi swemi ustawami. Książę biskup sądził wszystkie sprawy bez apelacyi, stanowił urzędników ziemskich i starostów, wolno mu było zażywać paliusza i krzyża arcybiskupiego w swojej diecezyi[1].

Rezydujący w Lidzbarku przewielebny ordynariusz warmiński był więc praktycznie udzielnym władcą w swoimi dominium, które należało do najważniejszych i najlepiej uposażonych księstw w Rzeczypospolitej i stanowiło obiekt pożądania wielu, nie tylko duchownych. Po gnieźnieńskiej i krakowskiej była to trzecia diecezja o najwyższych dochodach. Książę-biskup wybierany był jednak zawsze z grona szesnastu kanoników Czcigodnej Warmińskiej Kapituły Katedralnej z siedzibą we Fromborku. Od 1479 roku, na mocy porozumień kapituły z monarchą, mógł to być już tylko wielebny brat miły królowi. Z czasem to polski władca wskazywał tego, który spośród nich zostanie ordynariuszem na Warmii (oczywiście po wcześniejszym uzyskaniu przez potencjalnego kandydata fromborskiego kanonikatu).

Szczęśliwie dla tych ziem i jego ludu, polscy królowie mieli „dobrą rękę” do nominacji. Z lidzbarskiego zamku rządzili w większości ludzie światli, wykształceni, obyci w świecie, wybitni politycy, prawnicy, administratorzy. Ludzie nauki i pióra.

Tak wybitnych biskupów nie można doliczyć się w żadnej polskiej diecezji. Łukasz Watzenrode, humanista, prawnik, doktor kościoła, doradca Jana Olbrachta, choć smakosz życia lekką ręką wydający dukaty, to nie każdy może być przecież protektorem Mikołaja Kopernika. Stanisław Hozjusz, sekretarz Zygmunta Starego, przewodniczący soboru trydenckiego, pisarz, poeta, dyplomata. Dalej też same nazwiska z podręczników historii. Jan Dantyszek, ojciec polskiej dyplomacji. Marcin Kromer, „polski Liwiusz” Andrzej Batory, bratanek Stefana Batorego. Wacław Leszczyński, brat Jana Leszczyńskiego, kanclerza wielkiego koronnego. Michał Stefan Radziejowski, z tych Radziejowskich, późniejszy prymas. Andrzej Chryzostom Załuski, dyplomata, kanclerz wielki koronny, kanclerz Marii Kazimiery. Bibliofil, od niego zaczęła się wszak biblioteka Załuskich. Dziś piękne po nim epitafium w dobromiejskim kościele. Teodor Andrzej Potocki, biskup chełmiński i warmiński, późniejszy prymas. Wreszcie wybitny poeta oświecenia Ignacy Krasicki, wcześniej również wybitny Adam Stanisław Grabowski, dobry gospodarz i administrator. Uzbierało się tych biskupich nazwisk na Warmii, czterech kardynałów i aż pięciu prymasów. Nieźle jak na niewielką diecezję gdzieś na obrzeżach Rzeczpospolitej[2].

Byli mecenasami sztuki, opiekunami artystów, budowniczymi zamków i pałaców, ale przede wszystkim świątyń. Wszak byli duchownymi władcami katolickiego księstwa.

Od 1525 roku Warmia wyróżniała się od otaczających ją terytoriów pruskich ortodoksyjną wręcz katolicką konfesją jej mieszkańców, choć luteranie byli tu też do XVI wieku obecni, ale nie stanowili większości, tak jak w Prusach Górnych, czy na Mazurach. Jak pisał w 1876 roku Wojciech Kętrzyński: Ludność warmińska jest przeważnie katolicka, dlatego też tutaj, jak w całej Polsce, wszędzie spotkasz przy drogach, domach i we wsiach krzyże, Boże męki, kapliczki, a wśród lasów zawieszone lub przybite do drzew obrazy Matki Boskiej[3].

Za sprawą swoich biskupów powstała kraina niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju, w której kulturę ludu ukształtował światły mecenat jej przewielebnych władców oparty na wzorcach katolickich i polskich. Z czasem, od 1772 roku, gdy Warmia przeszła pod panowanie pruskie, oba te czynniki uległy wzmocnieniu, gdyż stanowiły podstawę walki o utrzymanie tożsamości narodowej i wyznaniowej jej mieszkańców praktycznie do roku 1945.

II wojna światowa zmieniła Warmię diametralnie, przede wszystkim pod względem społecznym. Zniszczenia wojenne i wielkie fale emigracji z i do dawnych Prus Wschodnich sprawiły, że niewielu jest na tej ziemi Warmiaków „z dziada pradziada”. Są Warmiacy „nowi” – potomkowie imigrantów z kresów dawnej II Rzeczypospolitej, centralnej Polski, którzy przybyli tu po wojnie. Dopiero dla ich dzieci ziemia ta stała się ich „małą ojczyzną”. Dopiero oni starają się odkryć dla siebie i upowszechnić dziedzictwo dawnej Warmii. Przede wszystkim tej trochę sentymentalnej z okresu fin de siècle, przełomu XIX i XX wieku, której ślady można odnaleźć jeszcze dziś.

Kiedy myślę o Warmii, mam przed oczami widok łagodnie wznoszących się pól i łąk, na których spokojnie pasą się krowy; w tle widać sylwetę kościoła. Obok drogi, w cieniu starych lip przycupnęła kapliczka, nieopodal zaś, przykryty ceglastym dachem czerwony lub szary dom, przed którym dumnie stoi krzyż zaświadczający wiarę dawnych, a może też i obecnych mieszkańców. Przy domu ceglana obora, drewniana stodoła. Nieopodal czerwony budynek przedwojennej szkoły, dalej karczma i okazała plebania przy kościele. W tle szemrze niewielka rzeczułka, nad którą stoi młyn. Dziś już nie miele, mieszkają w nim ludzie. Ale wszystko to jest niemal takie samo, jak przed laty – obrazek zatrzymany w czasie[4].

Etno-Warmia to hasło mające wiele znaczeń. Do przestrzeni publicznej wprowadziła je grupa ludzi skupionych wokół projektu EtnoWarmia Galeria StodołArt. Jak informuje ich profil na Facebooku: Znajdujemy się w Skolitach, w gminie Świątki, w powiecie olsztyńskim, w województwie warmińsko-mazurskim. Patronujemy wydarzeniom artystycznym, gromadzimy aktywnych, kreatywnych ludzi, promujemy lokalne działania. Zawsze poszukujemy chętnych do współtworzenia ciekawych inicjatyw kulturalnych, prowadzenia warsztatów i spędzania czasu blisko natury. […] Tu dzieje się wszystko, na co masz ochotę; warsztaty, spotkania, koncerty, festiwale. Jesteśmy otwarci na każdą formę kreatywności. Zapraszamy serdecznie[5].

I faktycznie jest tam wszystko – od sprzętów gospodarskich po współczesne rękodzieło artystyczne. Są instrumenty i scena, gdzie mogą prezentować się zespoły muzyczne, niekoniecznie ludowe. Jest też Warmińskie Centrum Renowacji, w którym dokonywana jest przemiana „starego na nowe poprzez różne zabiegi technologiczne”, a także pracownia ceramiczna, gdzie każdy może ulepić i wypalić gliniane naczynia, takie jak dawniej tu wyrabiano. Niewątpliwą atrakcją jest też Ogród permakulturowy, łączący „funkcjonalność i estetykę”.

Skolity to tylko jedna ze wsi, w których kwitnie Sztuka w Obejściu. Ich gospodarzami – gburami, jak mówiono o nich w gwarze warmijskiej, są ludzie, którzy trafili tu z najróżniejszych powodów dawno albo zaledwie parę lat temu. W duchu rewolucji kulturalnej i obyczajowej końca lat 60., tu znaleźli sposób na nieśpieszne życie w zgodzie z piękną i unikalną przyrodą.

Troszcząc się o swój kawałek tego piękna, dodają mu nowej wartości, wymiaru. Tworzą Sztukę przez duże „S”: muzykę, rękodzieło, rzeźbę, malarstwo, budownictwo, ogrodnictwo, sztukę kulinarną i teatr. Organizują pokazy, wystawy, warsztaty, koncerty, spektakle. To sprawia, że Sztuka w Obejściu to niezwykła podróż szlakiem „galerii domowych” i „podwórzowych” rozrzuconych pomiędzy sąsiadującymi ze sobą podolsztyńskimi wsiami: Godki, Stare i Nowe Kawkowo, Pupki, Skolity, Szałstry, Węgajty, Wołowno.

Ścieżki pomiędzy naszymi domami nie są wyłożone asfaltem ani tym bardziej polbrukiem, są zrobione z trochę innej materii. Bez tworzonych przez cały rok więzi już dawno zarosłyby trawą. „Sztuka w Obejściu” to nasze spotkanie w działaniu, przygotowywane przez wiele miesięcy wspólnego namysłu i praktycznej współpracy. Zapraszamy Was serdecznie! Jako goście jesteście dla nas bezcenni[6].

Tymi ścieżkami można wędrować praktycznie przez cały rok. Zawsze bowiem warto poznać stare i nowe obyczaje podczas święta ognia, wody i miłości, jakim jest Festiwal Skolicka Noc Kupały. Odwiedzić w Godkach wiejski dom pracy twórczej, miejsce działań artystycznych i ekologicznych członków Stowarzyszenia Ręką Dzieło. Zatrzymać się na etnograficznym przystanku edukacyjnym i warsztatowym Lawendowe Pole, wybrać na Różane Wzgórza do Szałstr do Ziołowej Galerii, zajrzeć do Ośrodka Teatralnego Węgajty, w którym działają aż dwa zespoły, czy też do niewielkiej Galerii Kawkowo. Można długo tak wędrować od wsi do wsi, od obejścia do obejścia…

Tak napisała na swojej stronie Joanna Posoch, twórczyni Lawendowego Muzeum Żywego w Nowym Kawkowie:

Na wsi można robić najrozmaitsze rzeczy. Do dyspozycji jest spora przestrzeń, inspirujące piękno krajobrazu, a także nieco odmienne niż w mieście pojęcie czasu. Wieś jest spowolnieniem. Zatrzymuje człowieka. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. A bycie wieśniakiem to powód do dumy. Zawiera w sobie ogromną wiedzę na temat natury, która to wiedza nie jest dana człowiekowi w mieście, choćby całymi dniami przesiadywał w parkach. […] Po jakimś czasie można odnaleźć się – prawda, że będąc nieco spracowanym – w dojrzałym i pięknym, wymarzonym świecie. Może to być dom wśród fioletowych łanów lawendy, z suszarnią kwiatów, gdzie na werandzie sączymy lawendowe wino i zdumiewamy się, że wszystko to wydarzyło się naprawdę. Nasz piękny dom może też stać wśród dorodnych winorośli, zaś w piwnicy ustawione będą, aż po łuki sklepień, stojaki z butelkami wyśmienitego wina. Nasi goście będą rozkoszować się jego smakiem, z uznaniem kiwając głowami i cicho pomrukując. Albo może zdarzyć się, że dom i ogród pełen będzie niespotykanych form i instalacji artystycznych, znakomicie współgrających ze sobą i ciekawie wkomponowanych w otaczający krajobraz. Wielu ludzi zapragnie nas wtedy odwiedzić, aby pozwolić zainspirować się tą niecodzienną galerią sztuki gdzieś na końcu świata[7].

Nie sposób wymienić wszystkich inicjatyw artystów, społeczników i zapaleńców nie tylko z podolsztyńskich gmin Dywity, Gietrzwałd, Jonkowo, Świątki… Cała Warmia jest w swej naturze „etno” – miła, nieśpieszna, spowolniona, osadzona w historii, tradycji i pięknej przyrodzie.

Tak rozumiana Etno-Warmia ma też wiele „wymiarów”, bo tworzą ją różni ludzie, z różnymi pasjami. Jednym z przejawów tej różnorodności jest Muzeum Maszyn Rolniczych w Naterkach, w którym zgromadzono maszyny i narzędzia rolnicze sprzed setek i dziesiątków lat.

Powstałe w 1987 r. muzeum jest rezultatem pasji kolekcjonerskiej Janusza Dramińskiego, który od 40 lat gromadzi egzemplarze zabytkowych maszyn rolniczych przede wszystkim z terenu Warmii i Mazur.

Jest to najprawdopodobniej największy tego typu zbiór w Polsce i w Europie. Maszyny te stanowią unikatową wartość dziedzictwa kulturowego regionu, będąc zabytkami techniki i pamiątką po dawnej, już nieistniejącej technologii rolnictwa, a także dawnej wsi z jej kulturą niematerialną, bogactwem wierzeń i zwyczajów związanych z pracami rolnymi.

Początkowo kolekcjonowano obiekty z dawnych Prus Wschodnich. Z czasem zbiór powiększano o obiekty z polskich fabryk z czasów zaborów (m.in. maszyny z fabryki Hipolita Cegielskiego), z czasów międzywojennych, z dawnych Kresów, a także z czasów PRL.

Muzeum posiada około 600 egzemplarzy dawnych maszyn (pługi, kieraty, młocarnie, wialnie, sieczkarnie, siewniki, kopaczki, śrutowniki, lokomobile, traktorki, traktory itd.) oraz kilkaset drobniejszych sprzętów rolniczych, a także dawny sprzęt wiejskiego gospodarstwa domowego[8].

Najbardziej imponujący jest zgromadzony w Naterkach zbiór kieratów konnych, który wpisany został do Księgi Rekordów Guinnessa. Liczy prawie trzysta egzemplarzy o unikatowej konstrukcji, pochodzących z byłych Prus Wschodnich, jak też innych terenów ziem polskich. Druga część zbiorów muzeum znajduje się w Sząbruku, gdzie wiele eksponatów mieści się na wolnym powietrzu i pod dachem. Zbiór historycznych maszyn i przedmiotów ciągle się powiększa.

Wiele podobnych eksponatów zobaczyć można także w skansenie w Olsztynku.

Aby poznać jego historię trzeba się cofnąć do początków I wojny światowej, do sierpnia roku 1914. Wtedy w okolicach Olsztynka doszło do wielkiego starcia wojsk rosyjskich z niemieckimi, zwanego w historiografii jako bitwa pod Tannenbergiem.

Przeciwko wkraczającym 17 sierpnia w granice Prus Wschodnich dwóm armiom carskim, liczącym ponad 400 tys. żołnierzy, Niemcy mogli przeciwstawić początkowo tylko około 200 tys. ludzi, z czego połowę stanowili żołnierze z oddziałów pomocniczych. Ta przewaga liczebna spowodowała, że już 20. wojska kajzera Wilhelma II poniosły klęskę w bitwie pod Gąbinem. Armia niemiecka rozpoczęła odwrót za linię Wisły, co oznaczało oddanie Prusy Wschodnich Rosjanom i otwarcie im drogi do Berlina. Widząc to zagrożenie, sztab cesarski podjął decyzję o powierzeniu dowództwa na tym froncie gen. Paulowi von Hindenburgowi. Wzmocniony siłami przerzuconymi w tym czasie do Prus z frontu zachodniego, podjął on kontrofensywę i uderzył na armię gen. Aleksandra Samsonowa w okolicach miejscowości Stębark. Walki, które przeszły do historii jako II bitwa pod Tannenbergiem[9] toczyły się od 26 do 30 sierpnia. Zwycięstwo Niemców było całkowite – armia Samsonowa praktycznie przestała istnieć[10], a jej dowódca popełnił samobójstwo podczas ucieczki z pola walki.

Rozmiary klęski wojsk cara Mikołaja II powiększyło jeszcze starcie, które przeszło do historii jako I bitwa nad jeziorami mazurskimi (6-14 września). Wojskom gen. Hindenburga udało się zadać duże straty[11] armii rosyjskiej dowodzonej przez gen. Pawła Rennenkampfa i zmusić zdziesiątkowane wojska do wycofania się z większości okupowanych terenów.

Wygrana pod Tannenbergiem przyniosła Hindenburgowi buławę marszałkowską i dowództwo frontu wschodniego. Sława wielkiego wodza sprawiła, że wojnę zakończył jako naczelny dowódca całej armii niemieckiej. Otoczony niemalże kultem bohatera narodowego, po wojnie został prezydentem Republiki Weimarskiej. Urząd ten sprawował przez blisko dekadę (1925-1934), aż do śmierci.

Po przegranej Wielkiej Wojnie w społeczeństwie niemieckim bitwa ta stała się elementem narodowego mitu, w którym dzielni germańscy żołnierze obronili wschodnie rubieże państwa przed przeważającymi siłami barbarzyńców ze Wschodu, biorąc jednocześnie odwet za porażkę pod Grunwaldem w 1410 roku. Stąd też szybko pojawił się pomysł jej upamiętnienia.

Pod budowę Tannenberg Denkmal wybrano teren znajdujący się pomiędzy Królikowem, Sudwą i Olsztynkiem. Rozległa, otwarta przestrzeń ze sztucznie usypanym wzgórzem, miała potęgować wrażenie monumentalizmu całego założenia architektonicznego przypominającego średniowieczny zamek krzyżacki.

Największą uroczystością w dziejach tego pomnika był pogrzeb prezydenta Rzeszy feldmarszałka Paula Hindenburga, który odbył się 7 sierpnia 1934 roku przy udziale najwyższych władz niemieckich i przedstawicielstw zagranicznych oraz ok. 100 tys. osób z całych Niemiec. Kanclerz Adolf Hitler wygłosił mowę pożegnalną, którą zakończył słowami: Wodzu naczelny, zmierzaj ku Walhalli. Specjalnym dekretem Führer podniósł już teraz Mauzoleum Hindenburga do rangi jedynego w kraju Pomnika Chwały Rzeszy (Reichsehrenmal).

Rozpoczął się nowy rozdział budowania niemieckiej pamięci historycznej, czemu miało pomóc promowanie i organizowanie turystyki patriotycznej[12]. Propaganda hitlerowska robiła wszystko, aby rozreklamować to miejsce w całych Niemczech. Wydawano książki, przewodniki, tysiące widokówek, a nawet znaczki pocztowe z wizerunkiem pomnika-mauzoleum. Organizowano wycieczki dla młodzieży, państwo dofinansowywało podróże do Prus. Przewodnik wydany w 1936 roku zachęcał, by jechać na Mazury i to nie tylko ze względu na ich urodę, ale dlatego, że …ta najbardziej niemiecka kraina lasów i jezior, miejsce spoczynku najwspanialszych niemieckich bohaterów, musi się stać najważniejszym niemieckim celem pielgrzymek. Kto dzisiaj w ciemnym lesie śni przy grobach bohaterów spod Tannebergu, ten w cudownym przeczuciu zyska pewność, że w nieświadomym pięknie historia tych uświęconych miejsc najstaranniej strzeże niemiecką „świątynię Śpiącej Królewny[13].

Dla rzeszy turystów niemieckich, którzy chcieli obejrzeć symbol chwały Niemiec, przygotowano też atrakcję o nieco lżejszym charakterze. W 1937 roku postanowiono przenieść pod Olsztynek park etnograficzny z Królewca.

Początki skansenu sięgają 1909 r., kiedy władze Królewca podjęły decyzję o stworzeniu muzeum na wolnym powietrzu. Pod zabudowę przeznaczono pobrzeża wąwozu z kanałem między stawami na skraju Ogrodu Zoologicznego w Królewcu. […] Bazowano na kopiach, nie na oryginałach. Od 1910 r. zbudowano 24 obiekty architektoniczne, były dwa archeologiczne: grodzisko z Prakwic i kurhan z grobem skrzynkowym z Sambii. Wśród zabytków budownictwa połowę stanowiła zabudowa Małej Litwy. Bardzo skromnie reprezentowane były Mazury i Sambia. Dalszy rozwój ograniczyła szczupłość terenu, dlatego szukano nowego miejsca na lokalizacje skansenu[14].

Wybrano Olsztynek. Niewątpliwie wpływ na nowe umiejscowienie miała popularność Mauzoleum Hindenburga wśród turystów[15], dla których miał być dodatkową atrakcją. Translokacja zbiorów z Królewca odbyła się w latach 1938-1942. Jednak do końca wojny muzeum nie było udostępniane do zwiedzania.

Gdy na przełomie 1944 i 1945 roku do Prus Wschodnich dotarły wojska radzieckie, Niemcy wywieźli zwłoki Hindenburga i jego żony do Rzeszy. W nocy z 21 na 22 stycznia, zapewne z powodu braku materiałów wybuchowych i czasu, żołnierze Wehrmachtu wysadzili tylko niewielką część jego mauzoleum. Wkrótce po tym do Olsztynka wkroczyły wojska radzieckie, które spaliły miasto, ale oszczędziły pomnik.

Jego planowa, jak i spontaniczna dewastacja zaczęła się dopiero od roku 1949. Dziś po Pomniku Chwały Rzeszy pozostały jedynie fundamenty ukryte w ziemi i wzgórze, na którym stał. Bez większego uszczerbku wojnę przetrwał natomiast skansen.

Po wojnie długo pozostawał bez opieki. Dopiero w końcu lat czterdziestych zaczęto zabezpieczać to, co pozostało. W roku 1962 powołano Park Etnograficzny jako dział Muzeum Mazurskiego w Olsztynie. Z początkiem roku 1969 uzyskał on status samodzielnej placówki pod nazwą Muzeum Budownictwa Ludowego – Park Etnograficzny w Olsztynku. Z początkiem 1985 roku włączono do MBL dwa obiekty muzealne na terenie miasta: Dom Mrongowiusza i Salon Wystawowy zwany Galerią, w wyremontowanym dawnym kościele ewangelickim. W roku 1998 muzeum stało się instytucją kultury samorządu województwa warmińsko-mazurskiego. Dziesięć lat później wpisane zostało do Państwowego Rejestru Muzeów prowadzonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

W latach 80. XX wieku olsztynecki skansen stał się już znaną i uznaną placówką kultury w Polsce i jedną ze sztandarowych atrakcji turystycznych regionu. Systematycznie powiększano zbiory, rozwijano działalność rolniczo-gospodarczą. Dla uatrakcyjnienia oferty organizowano prezentacje dawnych rzemiosł: tkactwa, kołodziejstwa, kowalstwa, przędzenia wełny. Twórcy ludowi pokazywali tu sposób wykonywania swoich wyrobów. Organizowano imprezy masowe, w każdą sobotę i niedzielę przygrywała kapela ludowa[16].

Z biegiem lat skansen zmienił się i rozrósł. Dziś Park Etnograficzny zajmuje powierzchnię prawie stu hektarów. Po rozległych zielonych przestrzeniach spacerują konie, koniki polskie, krowy, kozy, owce, ptactwo, kicają króliki. W muzeum zgromadzono kilkadziesiąt obiektów budownictwa ludowego z terenów dawnych Prus Wschodnich i tzw. Małej Litwy, z czego kilkanaście to zachowane kopie przywiezione jeszcze z Królewca. Stoją tu zabytkowe zagrody z Warmii, jak na przykład rzadko spotykana warmińska chałupa z Bartążka z kolumienkami, remiza strażacka z Giedajt, kompletne zagrody z Kaborna i Nowego Kawkowa.

Skansen nadal jest jedną z największych atrakcji Warmii i Mazur, która przyciąga rocznie kilkaset tysięcy turystów, jak i mieszkańców regionu, przywiedzionych historią, urokiem miejsca, jak i wydarzeniami, które mają tu miejsce.

Etno-Warmia to także regionalny folklor, ukształtowana przez wieki, charakterystyczna kultura ludowa Warmiaków, na którą składają się różne elementy: wierzenia, obrzędy, zwyczaje, stroje, kuchnia, gwara itp. Wywodzące się jeszcze z pradawnych czasów, gdy ziemie te zamieszkiwali Prūsai, staropruskie plemiona Warmów, Pogezan, Barcjan, Natangów…

Panowała tu zasada respektowania praw rządzących przyrodą, które dotyczyły również człowieka. Będąc w bezpośrednim kontakcie ze środowiskiem przyrodniczym, mieszkaniec wsi podpatrywał różne zjawiska, znał dobrze prawa nimi rządzące i wiedział, że lepiej jest szanować je i przestrzegać. Starał się też wszelkimi sposobami obłaskawiać siły natury, które dlań pełne były tajemnic i żywych istot demonicznych…. […] Spośród wszystkich dóbr natury najwyższą wartość dla chłopa stanowiła ziemia. W kulturze ludowej miała ona znaczenie nie tylko jako grunt, który należało zaorać, zabronować, obsiać i pielęgnować, aby wydał życiodajne plony. Dla chłopa ziemia była żywą istotą, była jak kobieta, jak matka, która rodziła i dawała życie. […] Jeśli prześledzić symbolikę wody w wierzeniach i obrzędach społeczności, to okaże się, że są jej przypisywane dwie podstawowe funkcje – oczyszczenie i sprawdzenie płodności. Te dwie cechy – możliwość oczyszczenia i zapłodnienia są ze sobą nierozerwalnie złączone. Rytualne obmycie czy kąpiel nie mają tylko sensu oczyszczenia, ale są jednocześnie warunkiem uzdrowienia człowieka, przywołania do niego sił i mocy życiowych… Nadawanie takiego znaczenia wodzie znajduje wyraz w wielu bajkach i podaniach, krążących nie tylko w środowisku chłopskim. Szczególnie znaczące są te, w których mówi się o „Żywej wodzie”[17].

A żywioł ognia to wiara w jego oczyszczającą moc. Ogniska sobótkowe, święta miłości i pamięci zmarłych nawiązują do starych, pogańskich wierzeń i obrzędów, z którymi – z niewielkim efektem – walczył kościół. Przecież i tak dalej wierzono, że błyskawice i wszelkie inne ogniste zjawiska to nic innego jak pęknięcia w kopule niebieskiej, przez które dostrzec można prawdziwe, ogniste niebo. I Słońce – ogień niebieski. Również moment, w którym przypadały święta wielkanocne wzięto z wierzeń pogańskich.

W społecznościach rolniczych zapoczątkowywały one bowiem nowy rok gospodarczy, budzenie się przyrody, przełomowy okres roku, okres niebezpieczny, jak każdy przełom, prawidłowa wegetacja roślin nie była taka pewna, bowiem któregoś roku diabeł mógł zerwać łańcuch… Ludzie oczekiwali jakiegoś znaku, znaku świadczącego, że niebezpieczeństwo w tym roku minęło. Znakiem tym było pierwsze uderzenie pioruna, pierwszy grzmot. […] Wraz z wiosną dokonywało się zwycięstwo życia nad śmiercią, nie bez związku z przypadającym właśnie w śródpościu przesileniem słonecznym. Dzień uzyskiwał przewagę nad nocą, jasność nad ciemnością[18].

Okres letniego przesilenia nazywany sobótkami lub nocą świętojańską, słynął niegdyś z rozpusty, jakiej oddawała się młodzież zgromadzona przy ogniskach. Ale też do tego dnia – św. Jana – polskie demony i wszelkie inne robactwo wodne posiadały moc szkodzenia ludziom, a ogień rozpalony w wigilię tego święta miał zapobiec powszechnemu w tym dniu, wzmożonemu jakoby działaniu czarownic.

Ogniska palono, aby w ich ogniu spłonęły czary i czarownice. Nie widać tego, bo są niewidzialne wtedy, ale słychać było, nawet trzeszczały![19]

Sobótka przypadała w czasie dojrzewania zbóż, była świętem płodności, a na poziomie ludzkim – miłości, o czym oprócz pieśni, świadczą także wróżby i zabiegi magiczne. Dziewczęta szukały kwiatu paproci, mającego im zapewnić powodzenie, chłopcy obiegali pola z płonącymi pochodniami, aby zboża się udały, „niedźwiadki” nie podgryzały korzeni, aby zboża „przyswoić” do błyskawic, by pioruny im nie szkodziły i aby zapewnić odpowiednią pogodę na dalszą część roku, a przede wszystkim na żniwa.

Tak czy owak, ogień miał odstraszyć złe moce i demony. A pierwszym wśród nich na Warmii i Mazurach był kłobuk, zwany też latańcem, chobotem, złym.

Prawie we wszystkich wsiach Warmii i Mazur podają dokładny opis kłobuka, twierdząc, że widzieli go w tej wsi, bądź w sąsiedniej. Ludowe wyobrażenie przedstawia go w postaci czarnej, zmokłej kury, […] która leci jak płonąca drapaka, lub tylko ogon wygląda jakby płonął. Sypie on iskrami tym więcej, im cięższy niesie łup na ogonie. […] Niesione bogactwo kłobuk składa gospodarzowi, u którego mieszka wpadając na strych przez komin. Gospodarze zaś mając w gospodarstwie takiego pomocnika też muszą o niego dbać i zaspakajać zachcianki tego sybaryty, karmić go tym co najbardziej lubi, a lubi kluski i pieczone jajka. […]

Kłobuka często uważa się za ducha złego, w sytuacji więc, gdy nacisk opinii wsi jest zbyt silny jego właściciel usiłuje się go pozbyć. Wyrzucany kłobuk mści się, paląc gospodarkę. Opowiadania o takiej zemście kłobuka krążą szeroko wśród Mazurów i Warmiaków[20].

Wśród lokalnych lich i zmór był jeszcze tutaj i żmij (uważany za pierwowzór kłobuka).

Była to latająca, ognista istota, związana z błyskawicami i wszelkimi ognistymi zjawiskami obserwowanymi na nieboskłonie. Uważano go też za opiekuna dobrobytu i ogniska domowego. Posiadającego moc wzniecania pożarów za niewłaściwe traktowanie go przez ludzi. […] Społeczności wiejskie uważały burze za bitwy żmijów z potworami niosącymi wodę, jaskrawy dowód ciągłej walki ognia z wodą[21].

Spacerując po Parku Etnograficznym w Olsztynku, warto spojrzeć na zgromadzone tu przedmioty poprzez pryzmat ludowej symboliki trzech żywiołów. Wtedy okaże się, że odnaleźć tu można wszystko, co jest z nią związane. Jest płynąca rzeczką woda i młyn, wichrowe wzgórza i wiatraki, liczne studnie oraz zaorane pole, które na jesień urodzi zboże. Bardziej jednoznaczne symbole można odkryć we wnętrzach chałup. Wyobrażenia ludowych demonów, topników, które chcą czy nie, to muszą topić ludzi, rusałek i mamuń porywających niemowlęta, w miejsce których wkładają swojego bękarta. Ludowe, malowane skrzynie posażne, sprzęty codziennego użytku, a do tego wystrugane demony oraz kłobuki i jeszcze diabelskie skrzypce[22], na których dawno przygrywano na wiejskich weselach i na dożynkach…

A dożynki to jedno z najważniejszych świąt ludowych – to przecież święto plonów, związane z kończącymi się żniwami, najważniejszym okresem w życiu gospodarczym także warmijskich gburów. Mają swoje dożynki wsie, sołectwa, gminy. Są dożynki powiatowe, wojewódzkie i archidiecezjalne.

W kontekście Etno-Warmii nie można przemilczeć ludowych obyczajów związanych ze żniwami i dożynkami. Tym bardziej, że miejscem dożynek wojewódzkich jest często właśnie skansen w Olsztynku.

Dzień św. Jakuba (25 lipca) stanowił zwyczajowo początek żniw na Warmii i Mazurach. Wcześniej gospodarze sprawdzali, czy zboże już dojrzało: jeżeli kłosy łamały się w palcach, znaczyło to, że czas żniwowania. […]

W przeddzień żniwowania w domach bogatych chłopów (gburów), gospodynie piekły kuchy, chleb, robiły ser, masło i inne jadła, zabijano cielęta lub barany, przygotowywano piwo. W każdym gospodarstwie ostrzono kosy i sierpy. […] Pierwszą garść zboża ucinał gospodarz i ze słowami „w imię Boże” rozpoczynał żniwa. Na polu ustawiali się kosiarze, za każdym z nich szły kobiety, które zbierały ścięte zboże i wiązały je w snopki. Snopki te ustawiali później starsi ludzie lub dzieci w łęki (stygi). W każdej było po 15 sztuk. […]

Kiedy żniwiarze kończyli żniwa, to zostawiali na polu tzw. babę lub pępek. Była to ostatnia kępka zboża, którą wiązano trzykrotnie powrósłem i stawiano na rogu pola. Zwykle żadna ze zbieraczek nie chciała zawiązać pępka, gdyż mogłoby to jej źle wróżyć. Mówiono, że taka dziewczyna nie wyjdzie w tym roku za mąż, tylko będzie musiała wiązać cudzym dzieciom pępowiny[23].

Ciężką pracę żniwiarzy kończyła wesoła uroczystość nazywana plonem lub dożynkami. Nazwa plon pochodziła od wieńca lub bukietu robionych z kłosów zboża. Z najładniejszych pleciono wieniec żniwiarski w kształcie korony, przyozdabiając go kwiatami i wstążkami. Wieńce zawieszano u powały chałupy, a ziaren z niego używano do zasiewu w kolejnym roku.

Zanikł niestety stary zwyczaj, kiedy powracających z pola żniwiarzy dziewczęta oblewały wodą i szybko uciekały, a biada tej, którą złapano. Wrzucano ją do stawu lub jeziora, a w najlepszym wypadku oblewano obficie wodą ze studni. Dodatkowo każdy chłopak mógł taką dziewczynę wycałować, ile tylko chciał. Dziewczyny tylko pozornie broniły się przed oblaniem i całowaniem, bo – jak mówiono – panny najbardziej oblane i całowane mogły liczyć na szybkie zamążpójście.

Ale przetrwał ten najważniejszy obrzęd – zabawa po czasie ciężkiej pracy. Na potęgę więc pito, jedzono, śpiewano i tańczono – najchętniej szota.

A ten bardzo popularny taniec na Warmii dostał się tutaj za pośrednictwem Niemców aż ze Szkocji, stąd nazwa. Szota nazywano pięknym tańcem, bo pary tańczyły go równo i powoli. Ale młodzież tańczyła go szybko, nie żałując butów. Wirując w parach trompano, czyli przytupywano obcasem i całym butem. I śpiewano:

Zagrajcie mi szota, szota

To otrząsnę nogi z błota,

by się panna nie brzydziła

ze mną wokół potańczyła…

Rodzimym tańcem była baba. Tańczono ją na wszystkich zabawach i niedzielnych „muzykach” oraz na weselach, ciężko i powoli, bo kroki tego tańca miały być „kulawe z bukaniem”. Trzeba więc było kiwać się na boki naśladując niezdarny, kołyszący się chód wiejskiej baby, a tańcząc śpiewać: idzie baba drogą i tupie nogą…

Tańczono też pofajdoka, poloneza, zilka, barana, kosejedera, taniec puszczany, kłaniany, polkę-mazurkę oraz walczyki i to zarówno tak zwane podcinacze, jak też poszustacze. Przygrywała oczywiście wiejska kapela, która składała się przeważnie ze skrzypiec, klarnetu, basu i bębenka.

Okolicznościowe zabawy taneczne, takie jak „na plon” czy „na len tarty” urządzano po żniwach, albo międleniu lnu. Szczególnie wesoło bawiono się w zapusty i tańce trwały niekiedy trzy dni, ale wtedy przygrywał jeden lub kilku grajków. A jeśli zabawa przedłużała się w nieskończoność, kapela grała tak zwanego wygnańca, czyli jeden z szybkich tańców, powtarzając go wielokrotnie. Często przy tym śpiewano:

Idźta baby do domu

Sobie je gram, nie komu.

Bo tu nie trza po babach

Nie siadajta na ławach.

Od 2010 roku muzeum w Olsztynku organizuje także Regionalne Święto Ziół, które nawiązuje do ludowej tradycji święcenia ziół, kwiatów i zbóż, promuje zastosowanie ziół w tradycyjnej medycynie, kosmetyce i kulinariach. Jest to niezwykle barwne i aromatyczne święto.

Jak wierzono na Warmii – gałązki i zioła używane do majenia domu i ołtarzy procesyjnych w Zielone Świątki zabezpieczają pola i stodoły przed myszami, robactwem, a także piorunami. W wieczór św. Jana (bo później czarownice je opluwały i zioła traciły swą moc leczniczą[24]) zrywano więc dziewięć ziół, wśród których nie mogło zabraknąć rumianku i czarnego bzu. Robiono z nich wianki, które miały szczególną moc uzdrawiania. Z pojedynczych kwiatów z wianków gotowano ziółka skuteczne na różne choroby.

W tradycji ludowej 15 sierpnia nazywany był dniem Matki Boskiej Zielnej, dlatego co roku odprawiane są wówczas uroczyste msze święte. Także w zabytkowym kościele w olsztyneckim skansenie[25]. Potem przez cały dzień trwa w parku zabawa, handel ziołem wszelkim, degustacje naparów i herbat, potraw, bajkowe spotkania z ziołami, warsztaty malowania ziół na szkle i robienia świeczek pachnących ziołami itp. Chwasty, które cię wzmocnią, są wszędzie i w najróżniejszych postaciach.

[1] Z. Gloger, Geografia historyczna ziem dawnej Polski, Kraków 1900, s. 161-162.

[2] S. Balala, Papież z Warmii, salon24.pl, 29.07.2018.

[3] Mazurzy i Warmia1800-1870. Wybór źródeł, W. Chojnacki (oprac.), Wrocław 1959, s. 464.

[4] K. Manikowska, Krajobraz kulturowy wsi warmińskiej, „Renowacje i Zabytki” 2020, nr 4, s. 64.

[5] facebook.com/EtnoWarmia [23.01.2022].

[6] sztukawobejsciu.eu.

[7] lawendowepole.pl

[8] naterki.pl

[9] Jako pierwsza bitwa pod Tannenbergiem (obecnym Stębarkiem) w niemieckiej historiografii opisywana jest bitwa na polach pod Grunwaldem, która rozegrała się w lipcu 1410 roku. Ta druga, wbrew nazwie, nie była bezpośrednim starciem dwóch armii, ale składała się z wielu niezależnych bojów, które rozegrały się na terenach odległych nawet o kilkadziesiąt kilometrów od Olsztynka/Stębarka. Z wojskowego punktu widzenia był to manewr dwustronnego oskrzydlenia i likwidacji okrążonych wojsk.

[10] Poległo w niej 40 tys. Rosjan, 92 tys. wzięto do niewoli. Ze strony niemieckiej zginęło 12 tys. żołnierzy.

[11] Ok. 60 tys. zabitych i rannych oraz 40 tys. wziętych do niewoli.

[12] Ale trzeba przyznać, że działania władz hitlerowskich nadały tylko nowy impuls rozwijającemu się już od końca XIX wieku ruchowi turystycznemu w Prusach Wschodnich.

[13] A. Kossert, Prusy Wschodnie – historia i mit, Warszawa 2019, s. 198.

[14] olsztynek.pl/turystyka/atrakcje turystyczne

[15] O natężeniu ówczesnego ruchu turystycznego może świadczyć olsztynecki dworzec – nieproporcjonalnie duży jak na potrzeby mieszkańców niewielkiego, prowincjonalnego miasteczka. Budowa kompleksu kolejowego trwała kilka lat i została zakończona w 1939 roku. Budynek główny był piętrowy, murowany, kryty czerwoną dachówką z dachem zwieńczonym owalną wieżyczką, na której mocowano drzewce chorągwi. Wejście z peronów prowadziło pod zadaszeniem wspartym na czterech słupach zbudowanych z ciosów kamiennych. Na parterze mieściły się kasy, poczekalnia oraz restauracja. Tu zaczynała się droga do jednego z najważniejszych pomników ówczesnych Prus Wschodnich.

[16] Zob. T. Kufel, Muzeum budownictwa ludowego, park etnograficzny w Olsztynku, Olsztynek 1999.

[17] B. Beba, Człowiek i środowisko w kulturze ludowej – ziemia i woda, [w:] Życie codzienne na dawnych ziemiach pruskich. Człowiek a środowisko, Olsztyn 1999, s. 80.

[18] H. Murawska, Człowiek a środowisko w kulturze ludowej – żywioł ognia, [w:] Życie codzienne…, s. 96.

[19] A. Szyfer, Obrzędy i wierzenia Mazurów i Warmiaków, Olsztyn 1975, s. 67.

[20] Tamże, s. 107 i 108.

[21] H. Murawska, Człowiek a środowisko , s. 96-97.

[22] Diabelskie skrzypce to instrument jednostrunowy, służący do podtrzymywania taktu, wydobywany dźwięk przypominał nieco grę na pile.

[23] B. Kuźniewski, Warmiacy i Mazurzy. Życie codzienne ludności wiejskiej w I połowie XIX wieku, Olsztynek 2002, s. 161-162.

[24] M. Toeppen, Wierzenia mazurskie, Dąbrówno 2008.

[25] To kopia zespołu z muzeum królewieckiego: kościół z początku XVIII wieku z Rychnowa k. Ostródy. Oryginalny jest natomiast ołtarz główny z 1662 roku przeniesiony z Różyńska Wielkiego. Oryginalna jest też wieża z drugiej połowy XVII wieku z Maniek.